Tytuł: Apostata
Autor: Łukasz Czarnecki
Wydawnictwo: Insignis
ISBN:9788366360846
Liczba stron: 472
Wersja: papierowa, posiadam
Kategoria: Fantasy, (ponoć) horror
Moja ocena: 2/5☆
Uwaga, tekst zawiera Spoilery, czytasz na własną odpowiedzialność.
Od czego by tu zacząć? Może od tego, że dawno mnie już tak książka nie wynudziła. Autentycznie musiałam się zmuszać do czytania, ciągle też coś mnie od tej książki odciągało.
Na początek skrót całości. Książka składa się z trzech części. “Ofiarnicy”, “Sabat” i tytułowy “Apostata”. Narracja prowadzona jest trzecioosobowo z różnych perspektyw. Dwa pierwsze opowiadania w głównej mierze jako głównego bohatera mają kapitana Arthura Wellingtona, za to w trzecim najwięcej widzimy kapitana Karla Hangbecka. Sama fabuła jest… Jest. Każde z opowiadań rozgrywa się na przestrzeni około 2 dni. Pierwsze i ostatnie to w skrócie, policjanci znajdują ciało, tropią kultystów, robią obławę, wygrywają lub nie.
Za to drugi tekst kończy się jeszcze szybciej, ponieważ kapitan tylko zajeżdża pod wzgórza, spotyka lekko obłąkanego wiarą Inkwizytora, patrzą co się dzieje na sabacie przez lornetkę, do tego prowadzą dość długą i niepotrzebną rozmowę z władzami miasta, które poza kłótnią o nic nie wniosły do historii żadnej wartości. Kapitan jak i Inkwizytor od razu wieczorem rzucają się na kultystów i oczywiście wszystko kończy się krwawą jatką. Co mnie zabolało w tym opowiadaniu? Wtrącenie w formie szantażu gwałtu na 12-letniej dziewczynce, gdzie po rozmowie z tymże gwałcicielem Inkwizytor i tak zdradza, że nie doniesie władzom o zdarzeniu, mimo, iż ma w formie dowodów zdjęcia samego czynu jak i zapiski kobiety, która organizowała te “spotkania”, ponieważ ma teraz na gościa haka i może się jeszcze okazać przydatny. Wątek obrzydliwy, mógłby być zamieniony na zwykłe chodzenie do burdelu, bez wciągania w to nieletnich.
Co do samego zakończenia książki. Pojawia się Bractwo Fletu, ponoć “powraca”, ale słowem nie jest wspomniane jaką bohaterowie mieli styczność z tym kultem. Pojawia się także opis mężczyzny, który zabrał dziecko demona. Kapitan jak i szef policji zgodnie uznają, że opis, tu cytat “Młody. Niewysoki, ale dobrze umięśniony. Zawsze elegancko ubrany, jedwabna koszula, drogi surdut, złoty pierścień na palcu. Mówił melodyjnym głosem. Głowa ogolona na łyso. Ciągnął się za nim zapach ambry.” pasuje dosłownie do JEDNEJ osoby na tym kontynencie i jest to ich były kolega po fachu. Jak dla mnie szansa jedna na milion bo ten opis nie ma w sobie nic specyficznego oprócz zapachu, jednakże wątpię by jedna osoba w całej Ekumenie używała właśnie takiego pachnidła. Totalny bezsens.
Teraz pomówmy o samej konstrukcji świata. Jak dla mnie za dużo wszystkiego. Wspomniane jest przynajmniej 8 państw na kontynencie Ekumeny, często autor rozwodzi się nad ich historią, pojawia się tam mnóstwo dat, miejsc, nazwisk i pól bitewnych. Większość jest wspomniana raz i zapomniana, inne co chwilę są przytaczane, aż ma się dość. No ile razy można słuchać o straszliwej bitwie, która pociągnęła za sobą setki tysięcy trupów? Lub wręcz przeciwnie. Autor ciągle wpomina zdarzenie na Wzgórzach Noah sprzed 7 laty, ale zbywa wszystko tekstem, że wspominanie o tym za bardzo boli Wellingtona i nie chce o tym rozmawiać.
Do tego warto wspomnieć, że na załączonej do książki mapie mamy zaznaczone jedynie państwa. Żadnych opisanych miast, gór, rzek. Jedynie można zauważyć piktogramy, po których możemy się domyślić gdzie co jest, ale nie zawsze. Na przykład wspomniane w drugim opowiadaniu Wzgórza Noah. Na mapie Republiki(jedno z państw) są zaznaczone 3 pasma górskie. Które to te właściwe? Domyślam się, że najbliższe stolicy, z której wyjeżdża komisarz Wellington, ponieważ droga zajmuje mu pół dnia. Ale gdzie jest stolica? Prawdopodobnie to jedyne miejsce oznaczone zabudowaniami. Prawdopodobnie.
Zabolało mnie dosłowne odwzorowanie Japonii tylko ze zmienioną nazwą. Imiona i nazwiska osób zamieszkujących wyspy Hirohito brzmią typowo japońsko, ubierają sie w kimona a ich mafia to yakuza. Do tego są nazywani “żółtkami” jak i “skośnookimi”. Nie wiem czy autorowi zabrakło wyobraźni do stworzenia własnego ludu czy po prostu poszedł na łatwiznę. W międzyczasie pojawia się także mit ludu pustynnego o wielkim wężu Apopisie, która jest oczywiście prostym odniesieniem do mitów starożytnego Egiptu. Za plus uznaję wrzucenie do historii odniesienie do pewnej dziennikarki Nellie Bly lub jak nazywała się naprawdę Elizabeth Jane Cochran. Aczkolwiek miło by było by to nawiązanie zostało jakoś opisane w przypisie, dość niewiele osób może kojarzyć jej historię.
Przejdźmy do kolejnej sprawy. Rozwodzenie się autora na tematy czytelnikowi kompletnie nie potrzebne. Najbardziej znudziło mnie opowiadanie przez 3-4 strony na temat tawerny. Kto był właścicielem, jak ją zdobył, jak umarł jak przejął ją później jego syn, to wszystko tylko po to by Wellington mógł tam się RAZ spotkać z innym policjantem. Później to miejsce nie jest wspomniane ani razu. Szerze z tych prawie 500 stron lektury zapamiętałam ułamek nazwisk, ponieważ jest ich za dużo. Wymieniony z imienia, nazwiska jak i stopnia oraz wyglądu jest każdy napotkany policjant mimo, że pojawia się epizodycznie i już nigdy o nim nie słyszymy.
Dodajmy jeszcze do tego kompletnie płaski świat. Autor albo rozwodzi się setkami słów nad mało istotnymi szczegółami, albo pisze monologi na kilka stron. Okazjonalnie wplecie dialog, który wychodzi sztywniej niż trup na stole w kostnicy. Brak opisów co robią bohaterowie, czy kręcą się na krześle, bawią dłońmi, wzdychają, kręcą głową? Nie, autor zostawia nas z ścianą dialogu gdzie jedyny komentarz to”spytał Wellington”. Do tego brakuje opisów najprostszych pojęć. Kim są bogowie Republiki? Czym są cykle? (autor zawsze podaje rok jak i numer cyklu, ale czym on jest albo nie wspomina albo przeoczyłam wyjaśnienie) Opisy wierzeń Yorytów skracają się do tego, że mają jednego boga a mieszkańców Republiki uważają za niewiernych, których trzeba zabić. Oczywiście między tymi państwami toczy się wojna od wielu lat, że już niektórzy nawet nie wiedzą o co walczą.
Podsumowując.
Co nie podobało mi się w “Apostacie”?
Niepotrzebne fakty, dziesiątki dat. książka telefoniczna postaci i praktycznie zero akcji. Opis książki obiecuje nam Otchłań, demony, walkę dobra ze złem a dostajemy walki polityczne, nudne śledztwa policyjne i rozwleczoną fabułe która mogłaby być o połowę któtsza. Demonów tu mniej niż w kościelnej nawie. Jak dla mnie kompletnie niewykorzystany potencjał i chęć napchania jak najwięcej szczegółów do książki. Przedobrzenie.
Co mi się podobało w “Apostacie”?
Po pierwsze to, że książka się skończyła i mogę ją odłożyć na półkę. Po drugie… A nie. nie ma nic więcej. No chyba, żę liczymy kilka żartów, które mnie rozbaiły.
Niestety fabuła kończy się otwarcie, wiec jest szansa na kolejny tom, po który na pewno nie sięgnę. W skrócie ktokolwiek się jeszcze zastanawia nad kupnem, odradzam. Ładna okładka przyciągnęła, opis zachęcił ale to była pułapka i ogólnym rozrachunku strata czasu jak i pieniędzy.
Od czego by tu zacząć? Może od tego, że dawno mnie już tak książka nie wynudziła. Autentycznie musiałam się zmuszać do czytania, ciągle też coś mnie od tej książki odciągało.
Na początek skrót całości. Książka składa się z trzech części. “Ofiarnicy”, “Sabat” i tytułowy “Apostata”. Narracja prowadzona jest trzecioosobowo z różnych perspektyw. Dwa pierwsze opowiadania w głównej mierze jako głównego bohatera mają kapitana Arthura Wellingtona, za to w trzecim najwięcej widzimy kapitana Karla Hangbecka. Sama fabuła jest… Jest. Każde z opowiadań rozgrywa się na przestrzeni około 2 dni. Pierwsze i ostatnie to w skrócie, policjanci znajdują ciało, tropią kultystów, robią obławę, wygrywają lub nie.
Za to drugi tekst kończy się jeszcze szybciej, ponieważ kapitan tylko zajeżdża pod wzgórza, spotyka lekko obłąkanego wiarą Inkwizytora, patrzą co się dzieje na sabacie przez lornetkę, do tego prowadzą dość długą i niepotrzebną rozmowę z władzami miasta, które poza kłótnią o nic nie wniosły do historii żadnej wartości. Kapitan jak i Inkwizytor od razu wieczorem rzucają się na kultystów i oczywiście wszystko kończy się krwawą jatką. Co mnie zabolało w tym opowiadaniu? Wtrącenie w formie szantażu gwałtu na 12-letniej dziewczynce, gdzie po rozmowie z tymże gwałcicielem Inkwizytor i tak zdradza, że nie doniesie władzom o zdarzeniu, mimo, iż ma w formie dowodów zdjęcia samego czynu jak i zapiski kobiety, która organizowała te “spotkania”, ponieważ ma teraz na gościa haka i może się jeszcze okazać przydatny. Wątek obrzydliwy, mógłby być zamieniony na zwykłe chodzenie do burdelu, bez wciągania w to nieletnich.
Co do samego zakończenia książki. Pojawia się Bractwo Fletu, ponoć “powraca”, ale słowem nie jest wspomniane jaką bohaterowie mieli styczność z tym kultem. Pojawia się także opis mężczyzny, który zabrał dziecko demona. Kapitan jak i szef policji zgodnie uznają, że opis, tu cytat “Młody. Niewysoki, ale dobrze umięśniony. Zawsze elegancko ubrany, jedwabna koszula, drogi surdut, złoty pierścień na palcu. Mówił melodyjnym głosem. Głowa ogolona na łyso. Ciągnął się za nim zapach ambry.” pasuje dosłownie do JEDNEJ osoby na tym kontynencie i jest to ich były kolega po fachu. Jak dla mnie szansa jedna na milion bo ten opis nie ma w sobie nic specyficznego oprócz zapachu, jednakże wątpię by jedna osoba w całej Ekumenie używała właśnie takiego pachnidła. Totalny bezsens.
Teraz pomówmy o samej konstrukcji świata. Jak dla mnie za dużo wszystkiego. Wspomniane jest przynajmniej 8 państw na kontynencie Ekumeny, często autor rozwodzi się nad ich historią, pojawia się tam mnóstwo dat, miejsc, nazwisk i pól bitewnych. Większość jest wspomniana raz i zapomniana, inne co chwilę są przytaczane, aż ma się dość. No ile razy można słuchać o straszliwej bitwie, która pociągnęła za sobą setki tysięcy trupów? Lub wręcz przeciwnie. Autor ciągle wpomina zdarzenie na Wzgórzach Noah sprzed 7 laty, ale zbywa wszystko tekstem, że wspominanie o tym za bardzo boli Wellingtona i nie chce o tym rozmawiać.
Do tego warto wspomnieć, że na załączonej do książki mapie mamy zaznaczone jedynie państwa. Żadnych opisanych miast, gór, rzek. Jedynie można zauważyć piktogramy, po których możemy się domyślić gdzie co jest, ale nie zawsze. Na przykład wspomniane w drugim opowiadaniu Wzgórza Noah. Na mapie Republiki(jedno z państw) są zaznaczone 3 pasma górskie. Które to te właściwe? Domyślam się, że najbliższe stolicy, z której wyjeżdża komisarz Wellington, ponieważ droga zajmuje mu pół dnia. Ale gdzie jest stolica? Prawdopodobnie to jedyne miejsce oznaczone zabudowaniami. Prawdopodobnie.
Zabolało mnie dosłowne odwzorowanie Japonii tylko ze zmienioną nazwą. Imiona i nazwiska osób zamieszkujących wyspy Hirohito brzmią typowo japońsko, ubierają sie w kimona a ich mafia to yakuza. Do tego są nazywani “żółtkami” jak i “skośnookimi”. Nie wiem czy autorowi zabrakło wyobraźni do stworzenia własnego ludu czy po prostu poszedł na łatwiznę. W międzyczasie pojawia się także mit ludu pustynnego o wielkim wężu Apopisie, która jest oczywiście prostym odniesieniem do mitów starożytnego Egiptu. Za plus uznaję wrzucenie do historii odniesienie do pewnej dziennikarki Nellie Bly lub jak nazywała się naprawdę Elizabeth Jane Cochran. Aczkolwiek miło by było by to nawiązanie zostało jakoś opisane w przypisie, dość niewiele osób może kojarzyć jej historię.
Przejdźmy do kolejnej sprawy. Rozwodzenie się autora na tematy czytelnikowi kompletnie nie potrzebne. Najbardziej znudziło mnie opowiadanie przez 3-4 strony na temat tawerny. Kto był właścicielem, jak ją zdobył, jak umarł jak przejął ją później jego syn, to wszystko tylko po to by Wellington mógł tam się RAZ spotkać z innym policjantem. Później to miejsce nie jest wspomniane ani razu. Szerze z tych prawie 500 stron lektury zapamiętałam ułamek nazwisk, ponieważ jest ich za dużo. Wymieniony z imienia, nazwiska jak i stopnia oraz wyglądu jest każdy napotkany policjant mimo, że pojawia się epizodycznie i już nigdy o nim nie słyszymy.
Dodajmy jeszcze do tego kompletnie płaski świat. Autor albo rozwodzi się setkami słów nad mało istotnymi szczegółami, albo pisze monologi na kilka stron. Okazjonalnie wplecie dialog, który wychodzi sztywniej niż trup na stole w kostnicy. Brak opisów co robią bohaterowie, czy kręcą się na krześle, bawią dłońmi, wzdychają, kręcą głową? Nie, autor zostawia nas z ścianą dialogu gdzie jedyny komentarz to”spytał Wellington”. Do tego brakuje opisów najprostszych pojęć. Kim są bogowie Republiki? Czym są cykle? (autor zawsze podaje rok jak i numer cyklu, ale czym on jest albo nie wspomina albo przeoczyłam wyjaśnienie) Opisy wierzeń Yorytów skracają się do tego, że mają jednego boga a mieszkańców Republiki uważają za niewiernych, których trzeba zabić. Oczywiście między tymi państwami toczy się wojna od wielu lat, że już niektórzy nawet nie wiedzą o co walczą.
Podsumowując.
Co nie podobało mi się w “Apostacie”?
Niepotrzebne fakty, dziesiątki dat. książka telefoniczna postaci i praktycznie zero akcji. Opis książki obiecuje nam Otchłań, demony, walkę dobra ze złem a dostajemy walki polityczne, nudne śledztwa policyjne i rozwleczoną fabułe która mogłaby być o połowę któtsza. Demonów tu mniej niż w kościelnej nawie. Jak dla mnie kompletnie niewykorzystany potencjał i chęć napchania jak najwięcej szczegółów do książki. Przedobrzenie.
Co mi się podobało w “Apostacie”?
Po pierwsze to, że książka się skończyła i mogę ją odłożyć na półkę. Po drugie… A nie. nie ma nic więcej. No chyba, żę liczymy kilka żartów, które mnie rozbaiły.
Niestety fabuła kończy się otwarcie, wiec jest szansa na kolejny tom, po który na pewno nie sięgnę. W skrócie ktokolwiek się jeszcze zastanawia nad kupnem, odradzam. Ładna okładka przyciągnęła, opis zachęcił ale to była pułapka i ogólnym rozrachunku strata czasu jak i pieniędzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz