1 lis 2024

(33) O kocie, który ratował książki, Sosuke Natsukawa


Moja ocena: 2,5/5


Tytuł: O kocie, który ratował książki
Autor: Sosuke Natsukawa
Wydawnictwo: FlowBooks
Cykl/Seria: -
ISBN: 9788324073795
Liczba Stron: 272
Wersja: papierowa, posiadam
Oprawa: twarda
Kategoria: Literatura piękna





  Miało być słodko o kotku, miło o książkach a dostałam... No właśnie sama nie wiem co dokładnie.
  Zacznę od tego, że książka lekko podniosła mi miejscami ciśnienie. Rozumiem jej ogólny zamysł, jednakże nie zgadzam się z połową rzeczy przedstawionych w niej. Autor dość mocno próbuje nam (w moim odczuciu) wcisnąć ideologie buddyjską. Każdy z przedstawionych labiryntów ma swoje plusy i minusy, rzeczy, z którymi się zgadzam i takie, które uważam za kompletny bezsens. Nie będzie bezspoilerowo, więc uważajcie na siebie.

  Historia zaczyna się przedstawiając głównego bohatera Rintaro, który stracił ostatnio swojego bliskiego krewnego, a mianowicie dziadka, właściciela Antykwariatu Natsuki. Kilka dni po pogrzebie pojawia się w księgarni gadający kot Tora. Potrzebuje pomocy Rintaro w uratowaniu uwięzionych książek. W labiryncie spotykają mężczyznę, można się domyślić o szanowanej pozycji, dość sławnego. Ma on ogromną bibliotekę książek, ponad 50 tys. pozycji, i jest to wszystko, co w życiu przeczytał. Opowiada, że ma normę 100 książek miesięcznie i bardzo napięty harmonogram by to osiągnąć. Wady tego mężczyzny to: czytanie książki tylko raz i nigdy do nich nie wracanie (w tym kontekście jest też mowa o tym, że nie zauważa braku kilku części w seriach), czyta pozycje tak by nie zniszczyć książek i pozostawały z wyglądu na nowe, wystawia je jako ozdoby oraz zamyka na klucz w szklanych gablotach.  Można się tu doszukiwać głębszego sensu, że ten człowiek wcale nie czytał tych książek i tylko trzymał je na pokaz lub, że nie czytał ich ze zrozumieniem. Niejako jako czytelnika boli mnie przyczepienie się do tych wad. Też lubię wystawiać książki jako ozdoby oraz chwalić się nimi. Też dbam aby się nie zniszczyły.  A główny bohater wytyka, że mężczyzna wcale nie kocha książek bo nie tak się z nimi postępuje. Jeśli się nie mylę jest to właśnie jedna z myśli buddyjskich czy japońskich, że rzeczy mają być po pierwsze użyteczne, ich zniszczenie pokazuje, że spełniły swoją rolę i dobrze służą. Mogę się jednak zgodzić z innym wnioskiem po tej opowieści, a mianowicie o tym, że liczba przeczytanych książek nie wpływa na wartość człowieka. jeden przeczyta 100 rocznie, drugi zaledwie 2, ale żaden z nich nie jest od drugiego lepszy, póki robi to z miłości do czytania.

  Drugi labirynt jest o naukowcu opracowującym techniki szybkiego czytania oraz streszczenia. Wychodzi on z założenia, że ludzie w tych czasach nie mają czasu czytać opasłych tomów, więc je skraca. Przykładem jest tam "Faust", którego chciałby skrócić do dwóch minut. Z ideą streszczeń zgadzam się w pełni. Czytając tak skrócone historie sporo tracimy na lekturze, ale druga strona tej opowieści szkaluje szybkie czytanie. Znów możemy tu przypisywać głębszy sens mówiący "szybkie czytanie=czytanie bez myślenia". Jednak to stwierdzenie jest bolesne względem osób, które po prostu czytają szybciej. Dla mnie osiągnięciem jest przeczytać 200 stron w 6h, ale dla innych 100 stron na godzinę to norma. I czy moje wolniejsze czytanie jest bardziej wartościowe niż osoby czytającej szybciej? Czy to ja zawsze wyciągnę więcej sensu z książki bo po prostu czytam w tempie lektora w mojej głowie? No niestety nie. Takie szybkie czytanie jest w książce porównane do odtwarzania piosenki na przyspieszeniu. Pokazuje nam, że szybkie czytanie zniekształca tekst i nasze odczucia względem niego. Ponownie widzę tu odniesienie do buddyzmu, braku pośpiechu i spokoju. Że na wszystko jest czas. 

  Labirynt numer trzy jest chyba najbardziej jednocześnie prawdziwy i wyidealizowany. Spotykamy tam prezesa wydawnictwa, który od początku przyjmuje postawę, że książki się sprzedaj, tylko trzeba sprzedawać to co się sprzedaje. Tu połowicznie się zgadzam. Z jednej strony mamy to, że faktycznie teraz książki stojące sexem i brutalnością sprzedają się jak ciepłe bułeczki i jest to jakaś oznaka upadku literatury(Niezwykłe, patrzę na ciebie), ale wydawnictwa to też nie są instytucje charytatywne. Nie mogą wyrzucać pieniędzy na książki, które się nie sprzedają. Jednak jest to też biznes i sposób na zarobek. Pokazane są tu przerysowane skrajności. Albo wydaje się nic nie warte książki w ogromnych ilościach albo tylko te wartościowe (o tym więcej później). Pomijam fakt, że główny bohater wyciąga swoje wnioski z kapelusza. Mimo arogancji prezesa uważa nagle, że jednak on kocha książki mimo, że sam powiedział iż to nieprawda (jak dla mnie ten mężczyzna idealnie pokazuje popęd za pieniądzem a nie miłość do książek)

  O ostatnim labiryncie nawet nie wiem co powiedzieć. Tym razem przeciwnikiem nie jest człowiek a spaczona dusza książki. Pokazuje ona jak Rintaro zniszczył życie powyższym mężczyznom. Pan z labiryntu pierwszego stracił swoją pozycje i został odsunięty ze świata, naukowiec porzucił swoje badania i zamknął wydział, prezes wydawnictwa zaczął zaliczać ogromny spadek akcji firmy... Ale oczywiście panowie zaczynają mówić, że to nic, bo teraz są szczęśliwsi, mają czas, nie spieszą się. Mogą się zatrzymać i cieszyć chwilą. Piękny morał całej historii.

  Na koniec przyczepię się do jeszcze jednej rzeczy. Do ciągłego nacisku ze strony autora, który aż krzyczy "JEDYNE WARTOŚCIOWE KSIĄŻKI TO KLASYKA". Przytaczani są tutaj miedzy innymi: Albert Camus, Jane Austen, Gabriel Garcia Marquez, Nitzsche czy Romain Rolland. Rozumiem, klasyka jest ważna, ale nie przesadzajmy. Nie są to JEDYNI autorzy warci naszej uwagi. Wiele współczesnych dzieł jest równie fantastyczna co te wpisujące się w kanon lektur szkolnych. 

  Podsumowując moje spojrzenie na tę książkę. Dla mnie jest to wchodzenie z butami w życie innych. Pokazywanie, że robią źle i powinni inaczej. Każdy niech żyje po swojemu, czyta po swojemu. Chce czytać szybko? Nikt go nie powinien zmuszać do czytania wolno. Czyta tak by nie zniszczyć książki? To jego wydane pieniądze, niech robi co chce. To prawda, pośpiech i skracanie może niweczyć przekaz wielu książek, ale czy wszystkich? Nie pominę także drugiego morału pokazującego przemianę bohatera. Rintaro zaczyna jako introwertyk, mól książkowy czy hikikomori. Autor pokazuje nam, że jego podejście, czyli czytanie i nie wychodzenie z domu jest nieodpowiednie. Że czasami warto odłożyć książkę i wyjść do ludzi.  Dla mnie książki to nowe światy i przygody, głownie jest to dla mnie rozrywka i zabawa. Jeśli pochłonę pozycję w szybkim tempie to znaczy, że mi się podobała i nie mogłam się oderwać a nie, że nie zrozumiałam nic z jej przekazu...  Rozumiem co autor chciał przekazać, ale niestety wyszła książka z przerośniętym morałem i przerysowanym światem który odniósł zdaje się odwrotny do zamierzonego skutek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz