Moja ocena: 2,5/5☆
Tytuł: Dwór cierni i róż
Autor: Sarah J. Mass
Wydawnictwo: Uroboros
Cykl/Seria: Dwór cierni i róż
ISBN: 9788328098459
Liczba Stron: 524
Wersja: elektroniczna
Oprawa: -
Kategoria: Romantasy
Czytałam: 25.06-06.07
Od bardzo dawna chciałam przeczytać sławne Dwory pani Mass. Niby wiedziałam na co się piszę ale...
No właśnie. ALE. Na częstotliwość ryków Tamlina nie przygotowało mnie nic. Sławne ryki Rhysa są no... SŁAWNE. Zaczynając książkę o fabule nie wiedziałam nic oprócz tego, że będzie mnóstwo smutnych scen. Masochizm na grupie ma się dobrze. Jak można się domyślić, takie sceny mnie odrzucają. Dla mnie są kompletnie nieistotne dla fabuły. Ale gdzie zabawa gdy nie ma cierpienia?
Jak można się spodziewać w książce absurd goni absurd. Słownictwo stylizowane na szlachtę z wyższych sfer bolało w oczy przez większość książki, aż człowiek nie dostał znieczulicy i przestał na nie zwracać uwagę. Człeczyna na zawsze pozostanie zaczepiona jak pasożyt w moim mózgu.
Feyre jako postać oczywiście jest MarySójką do potęgi. Sama wszystko potrafi, opiekuje się ojcem i siostrami, poluje i wykonuje akrobacje na sianie. Do tego zabija olbrzymiego wilka DWOMA strzałami, przy okazji mając wielką wojnę domową w głowie czy powinna go zabić i czy nie jest on fae (spoiler, jest). Nasza Frayera (przezwiska nadane humorystycznie pojawią się jeszcze wiele razy) skóruje wilka, sprzedaje futerko a nazajutrz w jej chacie pojawia się bestia, która na mocy Traktatu i zadośćuczynienia porywa ją do świata fae. Oczywiście bestia okazuje się pięknym księciem Tamlinem, nazywanym również przeze mnie Tamponem w rui. No kto by się spodziewał? Cała fabuła książki opiera się na ich ciągłych podchodach, rykach i większej ilości podchodów. Tampon w rui ma ochotę, ale Frayera go nienawidzi i tak w kółko, aż zaczynają się do siebie zbliżać.
Mimo wszystko mamy tu dość ciekawy temat "plagi" dręczącej Dwór Wiosny. Jego rezydenci nie mogą ściągnąć masek z balu, który odbył się prawie 49 lat wcześniej. Pomijając wszystko inne, co starałam się robić, historia wydaje się ciekawa, mimo ślimaczego tępa z jaką się posuwa. Więcej mamy tu romansu i wątku enemis to lovers niż faktycznej akcji. Są momenty, w których serce zamiera lub przyspiesza. Walka, tajemnica... Ale między tym wszystkim mamy również Merysójkę i mnóstwo ryków...
Tempo akcji przez większość książki się ślimaczy. Mimo to czyta się szybko. W mojej wersji elektronicznej po każdym akapicie była pusta linijka, więc strony leciały. Niestety 400 początkowych stron rozmywa się dla mnie w sielance, a całe mięsko i akcja znajduje się w ostatnich 100-150 stronach. Nie lubię takich zagrań. Wiadomo, skoki adrenaliny przy czytaniu utrzymują uwagę czytelnika, jednakże po przeczytaniu końcówki byłam już zmęczona ciągłym napięciem. Nie licząc pierwszej próby. Wynudziłam się na walce z czerwiem.
Postać, która trochę ratowała mi całość to Lucien, nazywany również Rudym bez duszu. Kąśliwe uwagi, wredota, a do tego błaganie niebios o litość gdy główna parka zaczyna się do siebie dobierać. Znając moje szczęście, facet gdzieś zginie.
W gruncie rzeczy bawiłam się dość nieźle, nie licząc części smutowych. Już mnie pewne CIOTKI pocieszyły, że w kolejnych częściach jest ich więcej. Yey....
Jeśli chodzi o samego Ryszarda... W tej części jeszcze sobie nie poryczał. Za to jest kwintesencją bad boya, gdzie łobuz kocha najbardziej. Już się nie mogę doczekać odwiedzin na Dworcu Nocy gdzie pociąg wjedzie w tunel...
Chcąc nie chcąc przeczytam kolejne tomy, zostałam hojnie obdarowana ebookami całości, a do tego wszedł mi syndrom jeszcze jednego rozdziału. Fabuła wydaje się dość ciekawa i zachęcająca do dalszej eksploracji. Na razie powstrzymam się od kompletnego zjechania i hejterskiego tonu opinii. Książka ma swoje głupoty... Sporo głupot. Niemniej da się ją czytać gdy przymknie się jedno oko... A później drugie. Nie jest to może najgłupsza książka jaką przeczytałam. ale przede mną jeszcze sporo fabuły i ryków. Zdecydowanie za dużo głośnych ryków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz